Nasz świat i nasz kraj zmienia się z dnia na dzień, a u nas na odludziu co? Myślę, że emocje równie silne jak w wielkich miastach, ale poza emocjami, coś na uspokojenie i dla zdrowia – czas tworzenia przetworów. Osobiście przetwory same w sobie nie są dla mnie jakoś szczególnie fascynujące. Traktuję je jako formę przechowania energii roślin, nie utracenie bogactwa, które wytworzył ogród pod koniec lata, a jest tego zasadniczo ogromnie dużo na raz. No więc patrzę na te siaty, skrzynki i wiadra owoców, grzybów, żurawiny, dyni i różnych innych skarbów, wzdycham i biorę się do roboty – jakkolwiek desperacko to wygląda biorąc pod uwagę ilość.

Powstają ulubione dżemy, super kiszonki (te to zjadam z gwinta, ciężko je uchować przede mną w słoikach). Ale przede wszystkim powstaje sto różnych rodzajów octów domowych. I tu stop (!) Tu zaczyna się obszar, który zdecydowanie mogę określić jako bardzo interesujący dla mnie, a wręcz fascynujący. Jeżeli chodzi o octy domowe, to absolutnie się nie wykręcam od roboty, nie nudzę, mogę godzinami kroić, mieszać odcedzać, przelewać, spisywać przepisy w tajnym dzienniczku.
Skąd ta fascynacja? Nie wiem, być może tworzenie octów pasuje jakoś do mojego temperamentu: nie jest to ciężka praca lub też praca powodująca wielogodzinne pobojowisko w kuchni. Raczej bym to określiła jako maraton trwającej wiele tygodni octowej fermentacji, a potem trzymiesięcznego oczekiwania po odcedzeniu owoców na gotowy produkt. Siła spokoju, obserwowanie żywego organizmu pracującego synchronicznie w kilku wielkich słojach obok siebie, ale zawsze w każdym ze słoi trochę inaczej. Obserwowanie żywego organizmu oznacza też możliwość porażki (fermentacja octowa zawsze może niepostrzeżenie się ‚zepsuć’), ale w większości przypadków, po kilku miesiącach, powstaje ustabilizowany, wyjątkowy ‚superfood’. Krystaliczny płyn, który świetnie sprawdza się i kulinarnie i jako suplement (wiem straszne słowo) zdrowotny.
Tworzę octy już od kilku lat i do tej pory zaskakuje mnie jak prosto można pomóc sobie w utrzymaniu się w dobrym zdrowiu dzięki nim. W przeciwieństwie do octu sklepowego, który jest pasteryzowany (a więc zupełnie nie żywy) przy occie domowym mamy pewność, że pozostaje on w momencie spożycia probiotykiem, a więc czymś co zawiera tonę pożytecznych bakterii, minerałów i witamin. Jest nie tylko pożywny, ale utrzymuje nas w lepszym samopoczuciu i wspomaga naturalną odporność.
Czytaj dalej